reklama
kategoria: Muzyka
28 maj 2024

Ewelina Flinta po 19 latach przerwy wraca z nowym albumem. „To płyta kobiety, która decyduje o sobie”

zdjęcie: Ewelina Flinta po 19 latach przerwy wraca z nowym albumem. „To płyta kobiety, która decyduje o sobie” / fot. PAP
fot. PAP
Na początku lat dwutysięcznych była jedną z najpopularniejszych polskich wokalistek, a jej piosenkę „Żałuję” nuciła cała Polska. Nagle zniknęła, przestała nagrywać nowe płyty, choć nie zrezygnowała z koncertowania. Teraz powraca z nowym albumem „Mariposa”. Ewelina Flinta w rozmowie z PAP Life zdradza, dlaczego odeszła z show-biznesu. Opowiada o przełomowym wydarzeniu w kalifornijskiej Mariposie, które dodało jej wiatru w skrzydła. Wyjaśnia też, dlaczego jej zdaniem młodzi artyści powinni być pod opieką psychoterapeuty i prawnika.
REKLAMA

PAP Life: 22 maja, 19 lat od twojej ostatniej płyty, ukazał się album „Mariposa”. Dlaczego właśnie teraz nagrałaś tę płytę i wracasz na rynek muzyczny?

Ewelina Flinta: Nigdy nie było tak, że zaplanowałam sobie, że zniknę na 19 czy 17 lat. Bo pierwsze single, które znalazły się na tej płycie, ukazały w 2022 roku. Wiele rzeczy złożyło się na to, że tak długo to trwało. Na pewno gdyby nie pandemia, ta płyta ukazałaby się trochę wcześniej. Ale też nie było tak, że kompletnie zniknęłam, cały czas koncertowałam. Bardzo długo solowo, ale były też inne projekty muzyczne, muzyczno-społeczne, m.in. międzynarodowy projekt „Sounds Like Women”, który stworzyła moja przyjaciółka, Luiza Staniec. Więc, tak naprawdę, nigdy nie zeszłam ze sceny. A dlaczego w ogóle nagrałam tę płytę? Bardzo tęskniłam za tym, by publiczności dać kawałek siebie, nowe piosenki i cieszę się, że w końcu to się stało.

PAP Life: Co było iskrą, która rozpaliła cię twórczo?

E.F.: Wydarzyło się wiele rzeczy, które mnie do tego zainspirowały, m.in. moja podróż do Stanów, po której napisałam co najmniej dwa utwory, także tytułową „Mariposę”. Mariposa (po hiszpańsku – motyl, red.) to niewielka miejscowość w Kalifornii, w której niegdyś znajdowały się kopalnie złota. Ta nazwa została wymyślona przez pierwszych odkrywców, kiedy zobaczyli tutaj ogromne ilości motyli monarchów, które co roku migrują z Kanady do Meksyku. Te motyle są bardzo delikatne, a zarazem mają ogromną siłę przetrwania, więc tytuł płyty ma podwójne znaczenie.

PAP Life: Zdradzisz, co się wydarzyło w Mariposie?

E.F.: Magiczne rzeczy. To był bardzo krótki czas, przystanek w podróży. Razem z moją przyjaciółką Agnieszką byłyśmy tam zaledwie trzy dni. Poszłyśmy na kolację do motelu River Rock Inn i zobaczyłyśmy, że ktoś gra w ogródku. Poza nami było może sześć osób i dwóch muzyków, którzy naprawdę świetnie grali i pięknie śpiewali. Zamówiłyśmy jakąś sałatkę, a ja odruchowo zaczęłam wystukiwać rytm na nogach. Perkusista to zauważył i zapytał, czy jestem perkusistką i czy chciałabym z nimi zagrać, odpowiedziałam, że jestem wokalistką, a wtedy on zaproponował mi, żebym zaśpiewała. Poczułam taki ciężar w ciele…

PAP Life: Dlaczego? Przecież śpiewałaś wiele razy dla kilkunastu tysięcy osób.

E.F.: Na Przystanku Woodstock nawet dla kilkuset tysięcy. Tak naprawdę, nigdy dotąd nie śpiewałam na takiej mikroscenie. Bo nawet klubowe koncerty, które kilka lat wcześniej graliśmy z projektem „Flinta & Palma & Fazi”, były dla kilkuset osób. Wtedy, w Mariposie, poczułam, jakby mózg mi się ugotował, całe ciało zaczęło telepać. „Co mam zrobić?” – biłam się z myślami. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji, nie znałam tych ludzi, nie wiedziałam, co miałabym śpiewać. Agnieszka oczywiście zaczęła mnie wypychać: „Ewelina, idź, niech się coś wydarzy”. Więc wstałam. Przyszło mi do głowy, że zaśpiewam piękny utwór Jimiego Hendrixa „Little Wing”. Wszyscy go znają, a już na pewno wszyscy gitarzyści. Zrobiliśmy to, potem zagraliśmy jeszcze kilka utworów, bo wszyscy byli zachwyceni. Pytali mnie, skąd jestem, więc oczywiście Aga natychmiast się wygadała, że „ona jest znaną wokalistką z Polski”. To był niesamowity wieczór. Na drugi dzień kilka razy ktoś mnie zaczepiał, bo o tym minikoncercie zaczęło się trochę mówić.

Może ta historia wydaje się zwyczajna, ale dla mnie to było przedziwne wydarzenie, które dodało mi wiatru w skrzydła, coś takiego, co zapamiętam do końca życia. Po raz pierwszy od wielu lat zaśpiewałam dla ludzi, którzy w ogóle mnie nie znali, nie kojarzyli nazwiska, nie mieli oczekiwań. To było bardzo uwalniające. Dlatego napisałam o tym piosenkę, czyli tytułową „Mariposę”, która opowiada o fazach przemiany motyla. Ale też o ludziach z Mariposy, z którymi mam przecudowny kontakt do dziś. Wyjątkowo jest w języku angielskim, bo nie chciałam jej tłumaczyć na polski.

PAP Life: A co zainspirowało cię do napisania piosenki „17 godzin”?

E.F.: To jest opowieść o tym, jak z moją przyjaciółką jechałyśmy autobusem z Nowego Orleanu do Charleston. Ta podróż trwała 17 godzin. W tym czasie wydarzyły się niesamowite rzeczy. Cała ta sytuacja autobusowa była przepiękną metaforą tego, co w życiu jest najważniejsze. A zdecydowanie najważniejsza jest miłość. Nie tylko miłość między dwojgiem ludzi, ale przede wszystkim do ludzi, do siebie, do świata.

PAP Life: Jesteś producentką swojej ostatniej płyty. To była twoja decyzja, czy po prostu żadna duża wytwórnia nie chciała jej wydać?

E.F.: Chciałam wydać ją sama i to była moja pierwsza decyzja, żeby wszystko zależało ode mnie. Właściwie wydaję ją z moim managementem, w ich Echo Production. Ale tu pracujemy na zupełnie innych zasadach. Kiedy większość rzeczy zależy od mnie, to wspaniałe uczucie, ale i ogrom pracy. Bo nie tylko napisałam piosenki, czy jestem ich współtwórczynią - dużo utworów powstało we współpracy z Radkiem Zagajewskim - ale razem też produkowaliśmy ten album. Faktycznie, jest tak, że beze mnie nie została podjęta żadna decyzja. Współtworzyłam część teledysków, sesje zdjęciowe, itd.. Finansuję ten album. To płyta kobiety, która decyduje o sobie i jest gotowa podjąć ryzyko.

PAP Life: Przyznam, że niektóre teksty, jak „Ballada o pięknej Kasi”, trochę mnie przeraziły.

E.F.: Bez przesady. Nie należy traktować tego na serio. To ukłon w stronę gatunku „murder ballads”. Pierwsza zwrotka powstała po koncercie Nicka Cave’a w Warszawie. „Śliczna Kasia nie wiedziała, że nóż pod żebra tak gładko wchodzi” - kiedy Radek Zagajewski powiedział to w żartach, stwierdziłam, że to jest genialny początek. Ten numer jest zainspirowany twórczością Cave'a, który napisał cały album pod tytułem „Murder Ballads”. Jest to sięgnięcie do najciemniejszej strony człowieka. To coś takiego jak kryminał, a przecież większość z nas kryminały lubi. Tajemnica i mrok są pociągające. Platformy streamingowe są ich pełne, a książkowe kryminały w czołówce sprzedaży.

PAP Life: Z kolei w piosence „Panno Chłód” śpiewasz o tym, że dziewczynom i kobietom często mówi się, jak powinny się zachowywać, jak ubierać. Bo jeśli będą wyglądać zbyt wyzywająco, to same będą sobie winne, gdy coś złego im się przydarzy. To jest też taki wątek, który jest ci bliski, bo angażujesz się w różne prokobiece akcje.

E.F.: Jestem ambasadorką projektu „Sounds Like Women”, który ma zwrócić uwagę na nierówność społeczną, ekonomiczną. Ale przede wszystkim na przemoc wobec kobiet, wykorzystywanie seksualne. Kiedy pisałam tekst „Panno Chłód”, myślałam, ile jest złych rzeczy, które się robi dziewczynkom, kobietom, z iloma sprawami musimy się mierzyć. Myślałam o sposobie wychowania z tymi okrutnymi słowami, które się w naszą stronę kieruje. Do tej pory jedno z pierwszych pytań, które się zadaje kobiecie, która doświadczyła przemocy seksualnej, brzmi: „Jak pani była ubrana?”. A jakie to ma znaczenie? Potem przyszło mi do głowy, że warto byłoby zrobić coś więcej niż tylko umieścić tę piosenkę na albumie. Odezwałam się do mojej dobrej znajomej, Renaty Durdy z „Niebieskiej Linii” IPZ i zaczęłyśmy kreować akcję, która później została nazwana „Możesz mi powiedzieć”. Akcja ta zwraca uwagę na problem doświadczania przemocy seksualnej, ale jednocześnie informuje, gdzie kobiety mogą dzwonić, jeśli będą poszukiwały pomocy. Finalnie dołączyła nie tylko „Niebieska Linia” IPZ, ale też Feminoteka, Amnesty International Polska i bardzo duża firma kosmetyczna, dzięki której mogliśmy zwiększyć zasięg.

PAP Life: Pisząc takie teksty, opisujesz swoje doświadczenia?

E.F.: Rozmawiałam z wieloma kobietami i z tych rozmów wynika, że każda z nas doświadczyła jakiejś formy przemocy, więc to także jest moje doświadczenie. Oczywiście ekstremalnych sytuacji jest dużo mniej, natomiast na pewno każda z nas czuła się kiedyś uprzedmiotowiona. Bardzo często kobiety są gorzej traktowane na rynku pracy, mniej im się płaci. Tak się złożyło, że zaczęłam karierę bardzo wcześnie. Często nie byłam traktowana poważnie, dlatego, że byłam młoda i że jestem kobietą.

PAP Life: Wracając do projektu „Sounds Like Women”, Luiza Staniec, która go wymyśliła, jest też autorką tekstu twojego największego przeboju „Żałuję” sprzed lat. Miałaś wtedy 23 lata, nagrałaś dwie świetnie przyjęte płyty. I nagle zniknęłaś. Dlaczego?

E.F.: Później był jeszcze singiel z Łukaszem Zagrobelnym „Nie kłam, że kochasz mnie”, który okazał się hitem roku 2008, dostaliśmy kilka nagród, m.in. SuperJedynki. Potem koncertowałam, ale to prawda, że zniknęłam wydawniczo. Czasami taka przerwa jest potrzebna. Byłam trochę przytłoczona całym tym sukcesem. Często powtarzam młodym osobom, które chcą robić karierę w show-biznesie, że naprawdę warto od razu zgłosić się do psychoterapeuty, żeby mieć wsparcie, żeby łatwiej było dźwigać nietypowe rzeczy. Bo to jest dziwne, kiedy nagle, z dnia na dzień, stajesz się osobą znaną w całej Polsce, wychodzisz na ulicę i wiele osób cię poznaje.

PAP Life: Ale przecież marzyłaś o muzycznej karierze? Zgłosiłaś się do „Idola”, wcześniej występowałaś w teatrze Buffo.

E.F.: Nie mówię, że nie. Przed „Idolem” i przed Buffo występowałam na Przystanku Woodstock. To było spełnienie marzeń, a „Idol” i Buffo były trochę przypadkowymi sytuacjami, ale cieszę się, że się wydarzyły w moim życiu, bo wniosły dużo dobrego. Uważam, że większość młodych osób, które marzą o tym, żeby nagrywać swoją muzykę, wydawać ją, nie jest przygotowanych na tak ogromną popularność, jaką ja miałam w tamtym czasie. Jest to piękne, wciągające, ale łączy się z tym bardzo dużo trudności. Nie da się do tego przygotować. To potrafi zaskoczyć i przytłoczyć doświadczonych artystów, a co dopiero 23- latkę.

PAP Life: Ciebie dopadły te trudności?

E.F.: Oczywiście, że tak.

PAP Life: Poszłaś do psychoterapeuty?

E.F.: Poszłam, ale dużo później i z czymś innym. Myślę, że byłoby mi znacznie łatwiej, gdybym zrobiła to już na początku. I kolejna jeszcze ważna rzecz, którą często powtarzam. Zanim podpiszesz kontrakt fonograficzny, weź prawnika, bo to jest poważna rzecz i opieka profesjonalistów jest konieczna.

PAP Life: Pamiętam, jak kiedyś Anita Lipnicka powiedziała mi, że na początku swojej kariery podpisała niekorzystny kontrakt. Potem musiała grać setki koncertów rocznie, a za to wszystko zarobiła na telewizor. Czuła się totalnie wyeksploatowana.

E.F.: Też czułam się wyeksploatowana. Zdarzyły się takie okresy, kiedy przez 25 dni w miesiącu byłam w trasie. Były koncerty, na które jechaliśmy niewygodnym busem 11 godzin, a przecież 20 lat temu drogi w Polsce wyglądały inaczej. Po czym wchodziłam na scenę i byłam tak zmęczona, że czasem nie miałam siły śpiewać. Ale że szanuję publiczność i scenę, dawałam z siebie wszystko, nawet jeśli byłam skrajnie wyczerpana. Kiedyś zapomniałam tekstu piosenki, którą miałam śpiewać jako pierwszą. Później spojrzałam na kolejny utwór, następny i okazało się, że mam jedną wielką czarną dziurę w głowie. Na szczęście miałam przy sobie płyty. Więc podeszłam do jednego z gitarzystów, poprosiłam go, żeby improwizowali, zeszłam ze sceny, poszłam do busa, wyciągnęłam tę płytę i spisywałam pierwsze słowa zwrotek i refrenów z każdej piosenki. Po 20 minutach wróciłam na scenę z tą kartką. To było ekstremalne zmęczenie, którego nigdy nie chciałabym powtórzyć, bo lubię wychodzić na scenę ze świeżym umysłem, a nie na granicy, kiedy nie wiesz, czy za chwilę zemdlejesz, albo zrobisz z siebie idiotkę. Dlatego między innymi wycofałam się. Ale zarazem otworzyłam na nowe rzeczy, brałam udział w wielu ciekawych projektach.

PAP Life: Jednym z nich jest męski chór Voice Band śpiewający piosenki retro. Chyba lubisz takie klimaty?

E.F.: Cały czas pracujemy razem. Parę miesięcy temu swoją premierę miał utwór „Fernando”, za jakiś czas pojawi się kolejny, myślimy też o wydaniu płyty. A w związku z tym, że to są głównie utwory kabaretowe, rewiowe, to na scenie jest bardzo zabawnie. Nie tylko śpiewam, ale mogę się też wyżyć aktorsko. Lubię się wcielać w przedwojenną femme fatale, która czasem drwi z mężczyzn. Kocham przedwojenne piosenki - w takiej atmosferze się wychowałam. Moja babcia i dziadek śpiewali i grali takie utwory, więc dla mnie to jest sentymentalny powrót do dzieciństwa.

PAP Life: To już wiem, po kim odziedziczyłaś talent wokalny.

E.F.: Babcia i dziadek śpiewali w kościelnym chórze, mój dziadek grywał na akordeonie przy otwartym oknie w kamienicy, w której mieszkali. Sąsiedzi podobno to uwielbiali. Chyba po nim mam w sobie tę chęć wyrwania się na scenę, śpiewania dla ludzi. W pewnym sensie to otwarte okno było sceną dla mojego dziadka. Mój tata też odziedziczył ten talent i sam nauczył się grać na kościelnych organach. Oczywiście na różnych rodzinnych uroczystościach to było normalne, że dziadek wyciąga akordeon, wszyscy śpiewamy przedwojenne i jakieś późniejsze piosenki. Więc faktycznie żyłam w takiej atmosferze. Moja rodzina była moją pierwszą publicznością. Miałam chyba trzy, cztery lata, kiedy zaczęłam dawać im występy. To był śpiew, i często też taniec. Więc wszyscy wspominają to z ogromnym rozbawieniem. Mam nawet jakieś stare nagrania.

PAP Life: Jeździsz czasem w rodzinne strony?

E.F.: Właśnie wczoraj wróciłam z rodzinnej uroczystości. Ale nie bywam tam często, bo moje rodzinne miasteczko – Jasień - jest strasznie daleko, ponad 500 km od Warszawy. To jest jedna z największych moich bolączek, ta odległość od rodziny. Ale kocham Warszawę, mam tutaj wielu przyjaciół. Uważam, że przyjaciele to jest jedna z piękniejszych rzeczy, które wydarzyły się w moim życiu. W tym czasie, kiedy byłam bardzo znana, tak naprawdę nie miałam zbyt wielu bliskich osób i dość szybko się przekonałam, że nie jestem pewna, komu mogę zaufać. To się zmieniło i teraz mam piękne i mądre relacje. To jest coś, co mnie jako człowieka i jako kobietę buduje. Dzięki nim jestem po prostu szczęśliwsza. (PAP Life)

Rozmawiała Iza Komendołowicz

ikl/ag/

Ewelina Flinta – piosenkarka, autorka tekstów i muzyki. Karierę muzyczną zaczynała w zespołach rockowych, w 2002 roku zajęła drugie miejsce w pierwszej polskiej edycji programu „Idol”. Wydała dwa albumy studyjne - „Przeznaczenie” (2003) i „Nie znasz mnie” (2005). Największą popularność przyniosła jej piosenka „Żałuję”, która była jednym z najpopularniejszych utworów 2003 roku. Chętnie bierze udział w różnych akcjach charytatywnych. Jej trzeci album studyjny „Mariposa” miał premierę 22 maja.

PRZECZYTAJ JESZCZE
Materiały sygnowane skrótem „PAP” stanowią element Serwisów Informacyjnych PAP, będących bazami danych, których producentem i wydawcą jest Polska Agencja Prasowa S.A. z siedzibą w Warszawie. Chronione są one przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Powyższe materiały wykorzystywane są przez [nazwa administratora portalu] na podstawie stosownej umowy licencyjnej. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie przez użytkowników portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, jest zabronione. PAP S.A. zastrzega, iż dalsze rozpowszechnianie materiałów, o których mowa w art. 25 ust. 1 pkt. b) ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, jest zabronione.
pogoda Ruda Śląska
0.9°C
wschód słońca: 07:06
zachód słońca: 15:54
reklama

Kalendarz Wydarzeń / Koncertów / Imprez w Rudzie

kiedy
2024-11-24 16:00
miejsce
Śląski Teatr Impresaryjny im....
wstęp biletowany
kiedy
2024-11-24 18:30
miejsce
Śląski Teatr Impresaryjny im....
wstęp biletowany
kiedy
2024-11-29 19:00
miejsce
Śląski Teatr Impresaryjny im....
wstęp biletowany
kiedy
2024-11-30 16:00
miejsce
Dom Kultury Bielszowice, Ruda...
wstęp biletowany